sobota, 6 grudnia 2014

W Woy Woy poznałam "Niebo"... / I met Sky in Woy Woy...

Z pamiętnika wzięte... 16 października 2014 roku   
From my diary... 16th October 2014

16 października miałam dojechać do Berary... nie pytajcie czemu, po prostu spojrzałam na mapę, nazwa przypadła mi do gustu i stwierdziłam, że tam pojadę.

I wanted to go to Berara... don't ask me why! I saw it on a map, I liked this name and decided to go.

Wszystko byłoby ładnie i pięknie, gdyby nie to, że wsiadłam nie w ten pociąg, co trzeba i na stacji Berara on się po prostu nie zatrzymywał! 

It would be great if I chose a good train and didn't get on the wrong one which didn't stop at Berara Station!!!

Pomyślałam wtedy: "ok, skoro pociąg prowadzi mnie gdzie indziej niż chciałam, to poddam się temu"... był tylko jeden kłopot! Mój bilet był opłacony do Berary i ani stacji dalej... wyszłam z pociągu, podeszłam do bramki... tak, mój bilet nie działał... odeszłam kilka kroków do tyłu, spojrzałam na pana sprzedającego bilety i co ujrzałam? Że bramka dla niepełnosprawnych jest otwarta i nikt jej nie pilnuje... więc cóż... złamałam australijskie prawo po raz pierwszy... wiem, wszyscy tak robią, ale "ja" to nie "wszyscy"! 

I thought: "Ok, go as you flow!"... but it wasn't so easy because my ticket was to Berara not to the station behind it... so I got the train off, went to the gate.. yep! my ticket didn't work... so I took a step back, looked around and saw that the gate for disabled was opened... and nobody was watching it... so I broke the Australian law the first time in my life. I know that everybody was doing it... but I am not "everybody", I am Natalia!


Woy Woy okazało się rajem na ziemi, w którym spędziłam dobre 3h. 
Spacer jeden, drugi i znowu spacer, a na koniec lunch w kawiarni.
Znalazłam idealne miejsce na emeryturę!
Woy Woy was a paradise where I spent 3h. I was walking and walking and walking 
and after... a walk I went to the small cafe to eat lunch. 
Yes, I have found a perfect place for my retirement!

W Woy Woy poznałam Sky... tak tak, Sky oznacza niebo! Spotkaliśmy się dwa razy. Najpierw przysiadł się do mnie na ławce... klasyczna rozmowa... skąd jesteś, dokąd zmierzasz itd. Następnie wszedł do tej samej kawiarni, w której siedziałam od 30 minut... więc tylko skinęłam głową zapraszając go do stolika. Tym razem rozmowa była o życiu, o uciekaniu z miasta, szukaniu siebie i tego, co się chce robić w życiu. Sky mieszkał w aucie i przemierzał wschodnie wybrzeże w poszukiwaniu siebie i swojego miejsca na ziemi... dla wielu wariat, dla mnie normalny wśród wariatów... 

I met Sky in Woy Woy... yes, his name meant "the heaven". We met twice! Firstly he joined me when I was sitting on a bench. Our talk was "classic" - Where are you come from? Where do you go? etc. Our second meeting was in a cafe. He came in and I invited him to my table. This time we were talking about life, leaving the huge cities, looking for yourself and good and rewarding job. Sky was living in a car and trying to find himself... for many people he was a crazy man , for me... quiet normal between crazy society.

- W końcu znajdziesz to, czego szukasz. Jestem tego pewna. Lepiej szukać, niż stać w miejscu i czekać na śmierć - powiedziałam nie do końca zdając sobie sprawę z mocy słów, których wtedy użyłam... przytaknął i na tym skończyła się nasza rozmowa.

- One day you will find what you are looking for. I'm sure of that. It is still better to looking for than waiting for a death - I said it having no idea that I used so strong words... he nodded and it was the end of our talk.

A następnie pojechałam do Berary, gdzie zaczynał się szlak... mój pierwszy kontakt z buszem był krótki... nie zdecydowałam się, żeby drugiego dnia pobytu na końcu świata udać się na 2h wędrówkę. Po prostu weszłam, wzięłam 20 głebokich oddechów, zrobiłam kilka zdjęć  i wróciłam do cywilizacji. 
Jak się czułam w buszu? Tak jak w górach... byłam u siebie!
Then I went to Berara where was the beginning of a track... my first meeting with bush... no, I didn't go for a walk - it was my second day in Australia! I made some steps, took 20 deep breath, took some photos and went back to "the normal world".
How did I feel in bush? Like in the mountains... I felt at home.

 Następnie wysiadłam w Hornsby (dzielnica Sydney) i od razu udałam się tam, 
gdzie na mapie była zielona plama...
A jeśli chodzi o Australijskie jabłka, to uczulają mnie tak samo, 
jak nasze... ale smakują o wiele gorzej :P
My last stop was in Hornsby (the north suburb in Sydney) and I went as usual straight away to the place which was a green huge spot on a map....
Let's talk about Australian apples! My skin didn't like it because of my allergy - in Poland I have the same problem... nothing new for me... but I'm sorry Aussies that I'll tell it... they taste much worse than Polish ones!!!




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz